Rozmowa z Panem Rafałem Baniakiem, Prezesem Pracodawców RP
Inflacja spadła jak grom z jasnego nieba. Czy Przedsiębiorcy nie byli przygotowani na takie uderzenie?
Jak Pana zdaniem wojna w Ukrainie wpływa na sytuację polskich przedsiębiorców i na polski rynek pracy?
To co dzieje się za naszą wschodnią granicą ma ogromny wpływ na polską gospodarkę. Możemy zacząć od rynku pracy. Szacujemy, że polski rynek pracy opuściło blisko 150 tys. Ukraińców. Mężczyzn, którzy pracowali na budowach, w fabrykach, wykonując w dużej mierze pracę fizyczną. To charakter pracy, który jest ciężko zastępowalny jeśli chodzi o tzw. „nowych uchodźców”. Do Polski docierają kobiety z dziećmi, które w znacznej mierze nie są w stanie zastąpić mężczyzn w miejscach pracy, które zostały opuszczone. Oczywiście wiele firm zmienia swoją kulturę organizacyjną, metodę funkcjonowania. Tam, gdzie jest to możliwe, próbuje się zastępować tzw. męskie miejsca pracy, kobietami. Oczywiście muszą one przejść odpowiednie szkolenia i kursy. Natomiast nie da się ukryć – na polskim rynku pracy powstała duża wyrwa, którą z dnia na dzień trudno uzupełnić.
Rozumiem, że dla pracodawcy takie przeszkolenie kobiet, specjalne kursy, też są dużym wydatkiem?
Tak. To jest koszt i czas. Bo nie da się tych szkoleń zorganizować natychmiast. Można sobie wyobrazić kobietę pracującą na nowoczesnym wózku widłowym, natomiast to wymaga zdobycia kwalifikacji i zdobycia uprawnień. To nie są dwudniowe kursy, tylko przedsięwzięcie wymagające czasu i zaangażowania wielu osób w firmie.
Biorąc pod uwagę, że mamy sytuację w firmach „postcovidową”, mamy inflację, do której za chwilę przejdziemy, to dzisiaj firmy płacą za szkolenia tych kobiet. Ale, co ważne, nie zwalniają także tych pracowników, którzy wyjechali na Ukrainę?
Są przykłady firm, które ciągle podtrzymują te etaty. Są też firmy, które cały czas płacą wynagrodzenie Ukraińcom, którzy wyjechali bronić swojej ojczyzny. Oczywiście ambicją firm jest to, żeby ci ludzie po ustaniu działań wojennych wrócili do Polski, na swoje miejsca pracy. Natomiast jest duże ryzyko, że te powroty nie będą masowe, ponieważ po zakończeniu działań znaczna część tych ludzi zostanie w Ukrainie. Zapewne będą chcieli angażować się w proces odbudowy ich państwa.
Z perspektywy organizacji, która zrzesza przedsiębiorców widzi Pan niebezpieczeństwo, że polskie firmy mogą nie wytrzymać finansowo? Z jednej strony organizują szkolenia, szukają siły roboczej, z drugiej utrzymują etaty i pensje osobom, które wyjechały walczyć w Ukrainie.
Powtarzamy w naszych wystąpieniach, że polscy przedsiębiorcy stanęli na linii frontu. Właśnie po okresie pandemii, w czasie wdrażania tzw. Polskiego Ładu, czyli radzenia sobie z tym potwornym legislacyjnym bałaganem, napotkaliśmy na wojnę, która ma bezpośredni wpływ na sytuację polskich przedsiębiorców. Uważamy, że to bardzo poważne zagrożenie. Cały czas mamy do czynienia z przerwanymi łańcuchami dostaw. Mamy zakłócenia w produkcji w wyniku braku ludzi. To oczywiście powoduje, że firmy mają problem z utrzymaniem terminów. Polski przedsiębiorca znalazł się dziś w sytuacji, w której musi zajmować się ratowaniem firmy. A jeśli dołożymy do tego wysoką inflację, zmienne warunki makroekonomiczne częściowo od nas zależne, to sytuacja w firmach jest naprawdę bardzo groźna.
Inflacja uderza w polskich przedsiębiorców, czy można się spodziewać, że ona – w mniejszym lub większym stopniu – uderzy w poszczególne gałęzie polskiej gospodarki?
To jest kwestia tzw. planowania biznesowego. Co innego przedsiębiorstwa, które planują cykl produkcyjny, marżowość swojej działalności. Jeszcze parę miesięcy temu mieliśmy zapewnienia, że tak mocne uderzenie inflacji nam nie grozi. Okazało się co innego. Inflacja “spadła jak grom z jasnego nieba”. Przedsiębiorcy nie byli przygotowani na takie uderzenie. Głównie z tego powodu, że cały czas docierały do nich uspokajające komentarze i wypowiedzi polityków czy prezesa Narodowego Banku Polskiego. Tak wysoka inflacja spowodowała, że wiele firm musiało od nowa planować rentowności swoich przedsięwzięć. Coś, co jeszcze parę miesięcy temu było opłacalne, dzisiaj przestało być opłacalne. Mamy presję płacową w przedsiębiorstwach, wzrost cen materiałów, ta specyfika produkcji jest zupełnie inna niż na przełomie 2021/2022 roku.
Mówi Pan o presji płacowej, wysokiej inflacji, rosnących cenach materiałów. Która branża w polskiej gospodarce jest dziś w najgorszej sytuacji?
Najgłośniej swoje trudne położenie określa branża budowlana. Firmy zgłaszają konieczność renegocjacji i waloryzacji kontraktów. Część kontraktów przestała być opłacalna. Wiele z nich było projektowanych na niskiej marży. Teraz okazało się, że znaczna część kontraktów jest dzisiaj na czerwono, jest pod kreską. Z kolei inwestorzy w postaci agend rządowych czy samorządowych mają obawy co do możliwości właśnie renegocjacji kontraktów. Stąd też nasz apel do rządu o umożliwienie podjęcia takich rozmów. Musimy pamiętać też o tym, że branża budowlana, deweloperska projektowała sprzedaż po określonych cenach przy określonej marży. Dzisiaj to się wszystko zmieniło. Jeżeli do tego dołożymy jeszcze zmianę warunków dostępu do kredytów, fakt że kupujący często stracili swoją zdolność kredytową to należy się spodziewać, że może dojść do załamania na rynku mieszkaniowym. Rząd powinien mieć tego świadomość.
Tyle, że ze strony rządu słychać, że mieszkania są za drogie.
Nie ma w tym żadnej winy przedsiębiorców. To nie przedsiębiorcy zmieniają warunki rynkowe tylko dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze mamy nie do końca przewidywalną i odpowiedzialną politykę monetarną państwa. Po drugie mamy wojnę w Ukrainie. Natomiast przedsiębiorstwa planowały swoje inwestycje znacznie wcześniej, w określonych warunkach. Dzisiaj ciężko szukać winnego po stronie dewelopera czy firmy budowlanej skoro okoliczności w jakich przyszło im działać diametralnie się zmieniły. Zmienił się rynek, popyt na mieszkania. Ale te zmiany nie nastąpiły w wyniku tego, że ludzie przestali chcieć kupować mieszkania, tylko tych, którzy kupowali przy wsparciu kredytowym teraz po prostu na to nie stać. A jeśli nawet znajdą się osoby, które byłyby gotowe korzystać z tak drogiego pieniądza, to poprzez bardzo restrykcyjne podejście banków, nie mają takiej możliwości.
Mamy żądania płacowe, pomysł skrócenia tygodnia czasu. Stać nas dzisiaj na to?
Uważam, że absolutnie nie. Nie wszyscy chyba mają świadomość, że zagląda nam w oczy ryzyko mocnej zapaści gospodarczej. Niektórzy mówią o możliwym zjawisku stagflacji czyli załamania gospodarczego, wejścia w recesję przy wysokiej inflacji, co jest niezwykle ryzykownym zjawiskiem w gospodarce. To powoduje, że nie ma możliwości szybkiego wyjścia z tej zapaści. Szacujemy, że przy odpowiedniej polityce gospodarczej państwa wychodzenie z tak wysokiej inflacji zajmie co najmniej kilkanaście miesięcy. Ale zanim to nastąpi spodziewamy się piku inflacyjnego w miesiącach jesiennych. Czyli to najgorsze jeszcze przed nami. Dlatego konieczna jest bardzo odpowiedzialna polityka ze strony państwa. Nie możemy dopuszczać do sytuacji, że RPP, podnosząc stopy procentowe, próbuje hamować inflację, a rząd w tym samym czasie dokonuje kolejnych transferów socjalnych. To dolewanie oliwy do ognia. Owszem rozumiemy, że są obszary społeczne, które potrzebują opieki i wsparcia państwa, natomiast musimy mieć świadomość, że nadmierna ingerencja państwa w postaci transferów socjalnych, powoduje ryzyko trwania wysokiej inflacji w dłuższym okresie.
Z tego wynika, że musimy ograniczać transfery społeczne, nie możemy skracać tygodnia pracy, a przedsiębiorcy nie będą wypłacali żadnych podwyżek.
Alternatywą jest utrata miejsc pracy. Alternatywą jest upadek firm. Wszyscy, tak samo pracodawcy jak i pracownicy, musimy sobie zdać sprawę z tego, że to nie jest kwestia dobrej czy złej woli. To jest kwestia przetrwania niektórych firm, które się już znajdują w dramatycznej, ekonomicznej sytuacji.
Czy są jakieś prognozy ile firm może nie przetrwać na rynku?
Nie ma takich precyzyjnych danych. Ale niestety szacujemy, że blisko połowa przedsiębiorstw będzie miała poważne trudności. I najgorsze dla firm będą jesień i zima.
Czy Pracodawcy mają jakąś receptę na poprawę tej sytuacji, np. postulaty, które przedstawiają rządowi?
Jeśli chodzi o rynek pracy, rząd wyraża wolę konsultacji społecznych z biznesem. Jesteśmy w dialogu z Ministerstwem Rodziny i Polityki Społecznej. Mamy duży udział w powstaniu specustawy dotyczącej uchodźców i ich szybkiego transferu na polski rynek pracy. Podnosimy np. konieczność zapewnienia opieki przedszkolnej, szkolnej, żłobkowej dla dzieci uchodźców tylko po to by kobiety mogły włączyć się do rynku pracy. Szacujemy, że jeszcze jest przestrzeń na dzisiaj, na polskim rynku pracy do dalszego zatrudniania kobiet, tylko musi być spełniony wymóg co do opieki nad dziećmi.
Chciałbym zapytać Pana jeszcze o parytet płci, o którym coraz głośniej mówi się na forum Unii Europejskiej. Unia Europejska po dziesięciu latach dyskusji i sporów doszła do porozumienia w sprawie projektu nowych przepisów. Chodzi o zapewnienie parytetu płci w radach nadzorczych spółek notowanych na giełdzie w UE. Co najmniej 40 procent dyrektorów niewykonawczych powinny stanowić kobiety.
Absolutnie jesteśmy za tym aby było więcej kobiet w organach zarządów spółek. W naszej organizacji blisko 80 procent stanowisk kierowniczych zajmują właśnie kobiety. Uważam, że zaangażowanie w pracę i kompetencje danej osoby to kluczowy element przy obsadzaniu poszczególnych stanowisk w firmie.
Rozmawiał Dariusz Prosiecki