Samorząd terytorialny sprawdza się nie tylko w czasie pokoju, ale także, w może szczególnie kiedy stajemy w obliczu ludzkiej tragedii – czy to indywidualnej, czy to w najszerszej skali. Dotyczy to także wojny. Widać to jak na dłoni – zarówno w Ukrainie jak i we wszystkich krajach Zachodu.
Ukraina mocowała się z wprowadzeniem samorządu wiele lat, w końcu udało się. Decentralizacja nie została tam jeszcze wprawdzie zakończona, ale to, co tam już zrobiono, dało całemu państwu ukraińskiemu olbrzymi impuls. Byłem w Ukrainie poczynając od 1995 r. wiele razy, głównie z wykładami o polskim samorządzie i o konstytucjonalizmie, dopiero ostatnie trzy, cztery lata przeszły z różnych powodów bez odwiedzin wschodniego sąsiada, ale cały czas czynna jest tam Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej, którą zakładaliśmy w 1989 r wraz z prof. Regulskim – między innymi także po to, by wspierać demokratyczne przemiany w innych krajach, a przede wszystkim w Europie wschodniej. W jednym z programów współpracujemy z od lat z rządem amerykańskim, w innych – z Radą Europy czy Komisją Europejską. Nie zliczę spotkań organizowanych w Polsce przez różne instytucje, głównie pozarządowe, dla ukraińskich i białoruskich grup studialnych, zainteresowanych naszymi samorządowymi doświadczeniami. Spotkania w pierwszych latach naszej transformacji i ukraińskiej niepodległości miały raczej abstrakcyjny charakter, ale już po 2012 r. sytuacja zaczęła się szybko zmieniać.
Właśnie w tamtym roku podczas kongresu w Winnicy usłyszałem po raz pierwszy ukraińskich polityków, którzy rozumieli już, że bez decentralizacji nie może dojść w Ukrainie do żadnych poważnych zmian. Wtedy usłyszałem Petra Poroszenkę, który będzie w nieodległej przyszłości prezydentem, organizatorem tego kongresu był Wołodymyr Grojsman, wówczas mer Winnicy, który opowiadał mi o swoich licznych wizytach w zabliźniaczonych Kielcach. Niebawem będzie wicepremierem i premierem rządu, który sprawy samorządowe zdecydowanie posunie do przodu.
Znajomi dziennikarze i samorządowcy odwiedzający Ukrainę w ostatnich dwóch trzech latach są pełni podziwu dla dokonanych tam przemian cywilizacyjnych. A składają się na nie zarówno osiągnięcia w infrastrukturze technicznej, jak i instytucjonalnej. Nigdy nie powinniśmy zapominać, że łac. civis, -es to obywatel i to jest właściwy źródłosłów pojęcia cywilizacja. Chodzi o relacje państwo-obywatel i stosunki pomiędzy obywatelami, które mogą się prawidłowo układać tylko wtedy, kiedy ich regulatorem jest prawo. Ukraińcy posmakowali już życia w państwie, w którym obywatele demokratycznie legitymizują rządzących na wszystkich szczeblach organizacji życia publicznego – zarówno lokalnie, jak i centralnie, co sprawia, że większość decyzji podejmowana jest blisko obywatela. A jednocześnie widzą z jakiego świata się wyrwali. Carski, Stalinowski, czy Putinowski model państwa wyklucza udział zwykłych ludzi w kreowaniu nie tylko władzy centralnej, ale także lokalnej, a wszyscy tam wiedzą, że to, co dzieje się na tzw. „dole”, zależy wyłącznie od „góry”. Często słyszymy, że wojna Rosji Putina z Ukrainą jest wojną cywilizacyjną i jest to prawda absolutna. Musimy jednocześnie pamiętać, że tylko w cywilizacji zachodniej mamy do czynienia z władzą przedstawicielską – i to zarówno w centrum jak i lokalnie oraz regionalnie. Jest wiele krajów poza cywilizacją zachodnią, które powołują demokratycznie władze centralne, ale tylko w Europie zachodniej czyni się tak także na poziomie lokalnym i tylko w tym kręgu cywilizacyjnym wiadomo dlaczego tak się robi. Owszem, w Japonii jest samorząd terytorialny, ale pamiętajmy, że taki model władzy został im narzucony po II wojnie światowej przez Amerykanów i każdy, kto zna trochę lepiej Japonię, wie że nie wszyscy są tam zachwyceni tym „amerykańskim darem”, uważanym za niezgodny z japońskim duchem.
Tak, wojna z Ukrainą to wojna cywilizacji. Putin to doskonale wie i właśnie w obawie przez zachodnią nadciągającą od Ukrainy zarazą rozpoczął tę wojnę. Wie, że rosyjskie elity, tak jak to było od połowy XIX w., co genialnie opisał już hrabia Lew Tołstoj, w „Annie Kareninie”, kochają spędzać czas na Zachodzie, wtedy w Paryżu, dziś w Londongradzie, ale za pieniądze zdobyte w Rosji. Rosyjskie arystokratki (dziś żony i kochanki oligarchów) „usiłują za granicą wyglądać na europejskie damy” choć, jak pisał ponadczasowy znawca ich prawdziwej duszy, nigdy nimi nie będą, pozostając na zawsze „rosyjskimi jaśnie paniami ”, choć dziś muszą się podwójnie oszukiwać, małpując jeszcze Tołstojowskie arystokratki. A ich mężowie i sponsorzy nie wyrzekną się nigdy zagrabianych dochodów z rosyjskich źródeł: taki styl życia umiłowali ponad wszystko i w tamtych czasach i teraz…
Kiedy jednak patrzymy na ukraińskich uchodźców, widząc jak są ubrani, jak się zachowują, jak mówią językami, a nawet jak dbają o zwierzęta domowe, ciągnięte ze sobą w tak ekstremalnych warunkach, można być pewnym, że nikt już tego narodu z powrotem w sowieckie, czy rosyjskie jarzmo nie zapędzi.
autor – Jerzy Stępień,
Senator I i II kadencji, współtwórca reform administracyjnych państwa w latach 1989-1999, Sędzia Trybunału Konstytucyjnego w st. spoczynku (Prezes TK w latach 2006-08), Przewodniczący Rady Fundatorów Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, wykładowca Uczelni Łazarskiego.
zdjęcie – copyright Kancelaria Sejmu