Żołnierz Legionu Międzynarodowego Obrony Ukrainy. Polak. Obywatel świata. Urodzony w Warszawie na Grochowie. Poległ bohatersko pod Ługańskiem w Ukrainie. Członek Fundacji Żołnierzy AK, Członek Bractwa Kurkowego, licencjonowany pilot dronów, ratownik drogowy, płetwonurek i spadochroniarz, alpinista, instruktor strzelectwa sportowego i bojowego. Przedsiębiorca, menedżer.
„Nie było szczególnego pożegnania, powiedziałem: ’Trzymaj się Daniel’, a on po prostu wyszedł, wsiadł do samochodu i pojechał. Czułem się zblokowany, nie umiałem okazać swoich emocji i wiedziałem, że Daniel tego nie chce. Męska sprawa, ale byłem dziwnie poddenerwowany i odczuwałem niepokój. Dziś wiem co to było – tłumiłem w sobie jakiś rodzaj przeczucia” – wspomina Mirosław Sztyber, ojciec Daniela.
To był proces. Najpierw pojechał z pomocą, ewakuował kobiety i dzieci z najbardziej niebezpiecznych terenów, pod obstrzałem, wśród wybuchających pocisków. Przyjeżdżał do domu, aby zebrać siły i ponownie tam wracał. „Po kolejnym powrocie zaczął kompletować sprzęt. Kupił samochód z napędem 4×4. Używany, ale sprawny, także kurtki, hełmy, noktowizory i inne wyposażenie. Domyślałem się co planuje, chociaż nic nie mówił. Wiedziałem, że go nie powstrzymam, postanowiłem go zrozumieć i przede wszystkim wspierać. Nie byłem pewien dokąd dokładnie jedzie i co będzie robił” – kontynuuje ojciec. „Dopiero po śmierci Daniela dowiedziałem się, że wyszkolił wielu ukraińskich żołnierzy, że trafił do Legionu Międzynarodowego wraz z żołnierzami z USA, Australii i innych krajów. To była elitarna jednostka specjalna, zwiadowcza. Jej członkowie szybko stali się jego przyjaciółmi. Jednak o tym dowiedziałem się po jego śmierci. Wszystko było tajemnicą. Tylko SMS-y i kontakt wyłącznie na komunikatorze, a i tak nie zawsze była łączność”.
Daniel odszedł w akcji, osłaniając ukraińskiego inżyniera sapera, poszedł, wykazawszy się odwagą i polskim romantyzmem, gdy inni nie chcieli… Mówił do rodziców: „Jak ich nie powstrzymamy tam, to przyjdą tutaj, a wtedy już nie będę mógł wam pomóc”.
Inżynier sobie nie poradził, nie miał szans – to była mina pułapka. Daniel walczył trzy godziny o życie w warunkach frontowych, bez środków przeciwbólowych i pomocy medycznej. To był koszmar dla żołnierzy z drużyny Daniela, którzy go nieśli zza linii frontu. Do końca rozmawiał z nimi, mówiąc by wytrzymali, pośpieszał ich, dziękował im, pytając jak daleko jeszcze do ambulansu. Oszukiwali go. Byli pod ostrzałem, a ambulansu nie było… Na koniec zapytał: „Gdzie są moi rodzice? Powiedzcie im…”.
Kim był Daniel Sztyber?
Polak, żołnierz Międzynarodowego Legionu, który zginął w Ukrainie walcząc za wolność Ukrainy i Polski. Jego śmierć zwróciła uwagę całego świata – od Australii po Kanadę. W wielu krajach jest mu oddawany hołd. Młodzi ludzie różnych narodowości przyjmują go jako osobistego bohatera, upamiętniając jego postać. Napisano o nim kilkadziesiąt artykułów w wielu językach. Kim był?
Ojciec mówi o nim: „To był normalny, fajny dzieciak. Dał nam w życiu wiele radości. Dobry syn. Dobry człowiek. Przyjaciel”. Lubił naleśniki i zupę pomidorową, nie tolerował złych osób – fałszywych i zakłamanych. Unikał z nimi znajomości. Miał intuicję do ludzi, rozwinął ją studiując psychologię kryminalną. Był honorowy i potrafił zachować się z godnością. Już jako 14-latek spędzał wakacje na obozach organizowanych przez GROM. Szkolili go najlepsi i szybko zaczął dorównywać im umiejętnościami. W dorosłym życiu był instruktorem survivalu i strzelectwa bojowego. Nie chwalił się tym, był skromny, a może właściwsze określenie to dyskretny. Wiedział, że dużo potrafi i może pomóc w Ukrainie.
„Dla mnie – ojca – był nie tylko synem. Był przyjacielem, współpracownikiem, wiele mnie nauczył, przede wszystkim zrozumienia współczesnego świata. Tęsknię bardzo za nim. Tutaj, przy tym stole pracowaliśmy razem ponad 15 lat. Bez niego nie zrestrukturyzowałbym firmy, która popadła w kłopoty w związku z upadłością banku i przerwanego finansowania inwestycji. Daniel, w cieniu, w drugiej linii, przygotowywał analizy, konstruował budżet, opracowywał zestawienie dla inwestorów, robił grafikę, doskonale się w tym poruszał. Sam też prowadził swoją firmę, był ponadprzeciętnie aktywny. Ciężko było za nim nadążyć. Często rodzinnie spędzaliśmy wakacje nad jeziorem. Miał około 11 lat, kiedy u sąsiada wypatrzył stary zepsuty Komar i zapytał czy da się go naprawić. Sąsiad się uśmiechnął i powiedział: Przynieś piwo to spróbujemy. Przybiegł do mnie z prośbą, żebym mu kupił dwa piwa, powiedział dla kogo. To kupiłem. I tak kupowałem cały tydzień. Daniel biegał do sąsiada i pracowali przy Komarze, aż go nareperowali. Jeździł potem nim po leśnych duktach. Często się psuł, ale konsekwentnie z sąsiadem go naprawiali. To był jego pierwszy stalowy rumak. W dorosłym życiu jeździł na motorze, jakby się na nim urodził” – wspomina wzruszony Mirosław.
Wychowany w kulcie Powstania Warszawskiego. Pracował w Radzie Fundacji Pomocy Żołnierzom Armii Krajowej, wspierając kombatantów, organizując wydarzenia upamiętniające Powstanie Warszawskie. Jego ciotka, uczestniczka powstania, Anastazja Ipatow-Kowalczyk pseud. „Wichura” przekazała mu testament: „Daniel, wolność nie jest dana raz na zawsze, strzeż jej i szanuj. Trzeba jej pilnować”. Daniel miał ukształtowane poglądy o uniwersalnych wartościach, był tolerancyjny i otwarty na różnorodność. Ojciec Daniela podkreśla: „Często zwracał mi uwagę, że reaguję na czyjeś słowa zbyt gwałtownie i ostro. Tłumaczył mi: Tato, to wolny człowiek i ma prawo mieć swoje zdanie oraz swoją opinię”.
Był głodny wiedzy, skończył kilka fakultetów – Kulturoznawstwo, Zarządzanie Nieruchomościami, Stosunki Międzynarodowe. Językiem angielskim władał bardzo dobrze, nie były mu obce hiszpański, francuski, rosyjski czy ukraiński. Trudno wyliczyć rozległe i nabyte licencje, patenty oraz sprawności zawodowe Daniela. Wspinaczka, loty paralotnią, nurkowanie – wszystko z wysokim poziomem wyszkolenia, ale nie był brawurowy. Zawsze doskonale przygotowany, zwracający uwagę na szczegóły. Ukończył kurs radiotelegrafisty przekonany, że: „alfabet Morse’a trzeba znać”.
Ci, którzy go znali, podkreślają jego pogodę ducha i łatwość nawiązywania kontaktów, a przede wszystkim skromność. Nie był pochopny w decyzjach. Dużo planował. „Dzisiaj widzę w pozostawionych przez niego rzeczach, że nawet moje polecenia, na które narzekał i myślałem, że odmawia, miał dokładnie przemyślane i zaplanowane” – dodaje ojciec.
Daniela nie można zrozumieć bez poznania jego rodziców, pamięci ciotki – powstańca, mentorów i instruktorów, którzy uczynili go m.in. podpułkownikiem jednostki antyterrorystycznej GROM pod dowództwem Krzysztofa Przepiórki.
„Bez mojego syna nie uratowalibyśmy firmy, której byłem prezesem. Razem z Danielem czuliśmy się odpowiedzialni za otoczenie, rodzinę, ludzi, którzy z nim pracowali. Sprzedaliśmy dom, aby wyjść z trudnej sytuacji, straciliśmy sporą część udziałów w firmie, jednak ona istnieje i się rozwija, a ludzie nie stracili pracy. To był trudny czas”. Kiedy ojciec Daniela opowiada o sprzedaży domu, o ratowaniu firmy, nie ma w jego głosie emocji. Tak trzeba było zrobić. Można odczuć, że nie pieniądze są dla niego najważniejsze. Dzisiaj zadaje sobie pytanie: „Czy byłem dobrym rodzicem? Czy nie byłem zbyt surowym ojcem? W firmie tak wiele od niego wymagałem. Więcej, niż od innych. Daniel jako dziecko często czekał do późnej nocy, aż wrócę do domu. Dużo pracowałem, straciłem wiele urlopów, dziś żałuję, że nie spędzałem z nim więcej czasu w dzieciństwie. Coś przeoczyłem. Jednak udało mi się w nim zaszczepić ciekawość świata, poszukiwanie pasji, odpowiedzialność i wrażliwość. Tamte wypady nad jeziora, pływanie pontonem czy łódką, wyprawy rowerowe kształtowały jego charakter”.
Daniel ukończył Liceum Ogólnokształcące im. T. Kościuszki w Rembertowie. Motto na sztandarze jego szkoły brzmi: „Nauka – nasz cel, przyjaźń – nasze godło”. Daniel jako jej absolwent dopisał: „Wolność – naszym darem”. Te słowa stały się jego życiowym kompasem i zaprowadziły go na pola Ługańska. Nam, których bezpieczeństwo i wygodę życia osłaniał, pozostaje oddać mu hołd i zapamiętać go z wdzięcznością.
Urszula B. Krawczyk