W pętli czasu Rozważania swobodne, acz…

Taaak… Jeszcze nie doszedłem do siebie po sylwestrze, a tu już karnawał dobiega końca… Protestuję przeciwko tak szybkiemu upływowi czasu! A propos czasu, to ostatnio obejrzałem i wysłuchałem rozmowę z niejakim Brianem Coxem, fizykiem i popularyzatorem technologii, według którego nie ma czegoś takiego jak czas! Jest tylko odległość. Ciekawe, prawda? Jak zatem odnieść się do tego, co wielokrotnie spotykało mnie, gdym peregrynował po Stanach Zjednoczonych i, pytając np. jak daleko jest lotnisko, w odpowiedzi słyszałem: 25 minut drogi. A z drugiej strony można też przyjąć, że jeżeli ktoś się spóźnił na spotkanie, to zapewne pokonywał odległość ze zbyt małą prędkością. Czyż nie?

Bo przecież każdą odległość można pokonać wolniej lub szybciej, więc faktycznie – czas nie ma tu większego znaczenia. A jak w takim razie tłumaczyć sobie czyjeś zapewnienie, że jutro to nie, bo „nie mam czasu”? Czy wystarczy przyjąć, że widocznie nie będzie w stanie pokonać z założoną prędkością tych wszystkich odcinków trasy, którą ten ktoś ma w planie. Hmm… A gdyby przyśpieszył i to znacznie, czy to znaczy, że udałoby się temu komuś załatwić wszystko i jednak spotkać się jutro?

No dobrze, ale z drugiej strony dlaczego kosmiczne odległości są podawane w tzw. latach świetlnych, czyli niby jednostce czasu, ale… Ale jednak mocno kombinowanej, bo jest to, wbrew nazwie, jednostka służąca pomiarowi odległości, a nie czasu. Czas jest tu pojęciem pomocniczym, służącym skróceniu zapisu odległości. Jest to bowiem odległość, którą przemierza światło w tylu, a tylu latach, którymi ludzkość zwykła odmierzać… czas. Pozwolę sobie przypomnieć, że tzw. rok świetlny jest to odległość, którą promień światła pokonuje w próżni w ciągu jednego roku – dodam celem sprecyzowania definicji – juliańskiego, czyli w ciągu 31557600 sekund, pędząc z prędkością 300000 km/godz. A ta odległość to, bagatela, około 9500000000000 km, tzn. 9,5 biliona km.

Tu pojawia się inna sfera do rozważań. Mianowicie sens i przydatność wszelkich badań, polegających na obserwowaniu Wszechświata, ze szczególnym uwzględnieniem tych, które mają nam, czyli ludzkości, wyszukać jakieś inne miejsce do życia. Miejsce, dokąd moglibyśmy się przenieść, gdy Ziemia, matka nasza, będzie miała już nas wszystkich po kokardę i gdy zapanują na niej warunki, które zmuszą nas do przeniesienia się… w nieznane.

Bardzo mnie bawią wszelkie doniesienia o tym, że to tu, to tam, dzięki zapewne wytężonej obserwacji i niezliczonej ilości obliczeń, a nade wszystko wręcz pierdylionom wydanych pieniędzy (notabene – całkowicie, wg mnie, bez sensu wydanych), jakiś ktoś ogłasza wszem i wobec, że oto odkrył „super-ziemię” – jak to właśnie podał serwis Dziennik Naukowy za Monthly Notices Astronomical Society:

„Odkryto super ziemię znajdującą się 137 lat świetlnych od nas. Planeta może mieć towarzyszkę 137 lat świetlnych od nas, na wyjątkowo ciasnej orbicie wokół swojej gwiazdy, krąży planeta skalista o promieniu o 55 proc. większym od promienia Ziemi. To TOI-715b. Planeta ta znajduje się w tzw. ekosferze, czyli strefie wokół gwiazdy, w której obrębie panujące warunki mogłyby umożliwić istnienie wody w stanie ciekłym, co z kolei mogłoby sprzyjać powstaniu i rozwojowi organizmów żywych. Astronomowie podejrzewają, że wokół tej gwiazdy może krążyć także druga planeta o rozmiarach podobnych do Ziemi. 

Odkrycie planety poza Układem Słonecznym było do niedawna tak rzadkie, że każda nowa detekcja była nie lada wydarzeniem. Obecnie jednak pozasłoneczna planeta musi się czymś wyróżniać, by zrobiło się o niej głośno. Egzoplaneta TOI-715b (i jej możliwa towarzyszka TOI-715c) wyróżnia się lokalizacją i swoimi rozmiarami.

Konserwatywna ekosfera

Poszukując życia w kosmosie, uczeni opierają swoje wysiłki na tym, co znają, a znają jak dotąd tylko jedną planetę, na której rozwinęło się życie – Ziemię. Stąd też poszukiwania życia pozaziemskiego skupiają się na podobnych do naszego światach skalistych, leżących w odpowiedniej odległości od gwiazdy, o podobnej masie, atmosferze i temperaturach panujących na powierzchni. 

W swoich obserwacjach naukowcy zwracają uwagę na warunki, które na Ziemi pozwoliły na rozwój żywych organizmów. Jednym z nich jest tzw. ekosfera, ekostrefa lub strefa zamieszkiwalna (habitable zone). To strefa wokół gwiazdy, gdzie panują warunki odpowiednie do utrzymania na powierzchni planety wody w stanie ciekłym, co mogłoby umożliwić powstanie i rozwój życia.

Większość planet pozasłonecznych, które odkryliśmy, orbituje zbyt blisko swoich gwiazd, aby życie, jakie znamy, mogło się rozwinąć. Ciasna orbita sprawia, że planeta jest skąpana w promieniowaniu gwiazdy i na jej powierzchni jest o wiele za gorąco. Spośród odkrytych egzoplanet o bardziej umiarkowanych temperaturach, większość to gazowe olbrzymy. Przewaga większych światów w katalogu odkrytych przez nas planet wynika z tego, że znacznie łatwiej jest astronomom dostrzec duże planety blisko swojej gwiazdy.

Funkcjonuje również pojęcie tzw. konserwatywnej i optymistycznej ekosfery. Konserwatywna opcja oznacza taką odległość od gwiazdy, która może zapewnić planecie odpowiednią temperaturę, aby na jej powierzchni mogła występować woda w stanie ciekłym. Aby woda powierzchniowa mogła występować musiałyby oczywiście być spełnione inne warunki, jak chociażby odpowiednia atmosfera. To bardziej rygorystyczna definicja i ma na celu eliminację zbyt gorących lub zbyt zimnych dla utrzymania wody w stanie ciekłym światów.

TOI-715b

TOI-715b znajduje się w konserwatywnej ekosferze. Jej temperatura, według wstępnych pomiarów, powinna być odpowiednia dla utrzymania wody w stanie ciekłym. Planeta została odkryta za pomocą obserwatorium TESS, ale do jej obserwacji zostaną wkrótce wykorzystane inne teleskopy, co powinno dać astronomom więcej danych. Potencjalna towarzyszka planety, czyli TOI-715c, może być tylko nieznacznie większa od Ziemi i może również znajdować się wewnątrz konserwatywnej ekosfery. Jednak jej istnienie musi zostać jeszcze potwierdzone.

TOI-715b okrąża swoją gwiazdę macierzystą, czerwonego karła, w ciągu zaledwie 19 dni. Czerwone karły są mniejsze od gwiazd podobnych do naszego Słońca i znacznie chłodniejsze. Są też najczęstszym typem gwiazd odkrywanym przez astronomów. Uczeni szacują, że gwiazda TOI-715 ma około 6,6 miliarda lat. Nie wiadomo, czy TOI-715b posiada atmosferę. Czerwone karły mają tendencję do częstych rozbłysków promieniowania, które mogły pozbawić planetę atmosfery, zwłaszcza krążącą na tak bliskiej orbicie.

W tym kontekście większy rozmiar TOI-715b i prawdopodobnie silniejsze przyciąganie grawitacyjne może być zaletą. Zwiększa to szanse na utrzymanie atmosfery w towarzystwie czerwonego karła, jeśli oczywiście planeta ją posiada. Obecność i siła pola magnetycznego również będzie miała tu znaczenie.

Jeśli potwierdzone zostanie istnienie drugiej planety wielkości Ziemi w układzie, stanie się ona najmniejszą planetą w strefie zamieszkiwalnej odkrytą dotychczas przez TESS.”.

I co o tym sądzicie szanowni Czytelnicy? Czy już warto pakować walizki, zamykać konta w bankach, wykopać, co tam ktoś sobie na czarną godzinę zakopał? Czy też zbyć to wszystko machnięciem ręki i najzwyczajniej w świecie szykować się do codziennych zajęć? Radziłbym to drugie, mimo wszystko! Dlaczego? Z prostego powodu… Jakiego? Zacznę od historycznej anegdoty…

Lata temu, pewnego razu Napoleon, cesarz Francuzów, wjeżdżał do jednego z francuskich miast. Zaskoczony, zdziwiony i wręcz zniesmaczony zapytał witającego go burmistrza: 

Dlaczego nie słyszę salw armatnich na moją cześć?

– Powodów jest wiele, Sir. Po pierwsze nie mamy armat, po drugie…

– Dziękuję – przerwał mu cesarz – ten pierwszy wystarczy!

A teraz, revenons a nos moutons, czyli wracając do naszych baranów, co jest francuskim odpowiednikiem wracając do naszego tematu, odpowiem dlaczego radzę to drugie. Po prostu dlatego, że ludzkość wjechała we Wszechświat, a jej przedstawiciele prawie wjechali już na ziemio-podobną planetę. Prawie, tak jak w jednej z reklam, robi wieeelką różnicę! Bo problem w tym, że aby do tego doszło, trzeba odpowiednika armat przy salwach powitalnych, czyli pojazdu, który to wjechanie umożliwi. Zresztą, nawet zanim taki pojazd powstanie, co aż tak bardzo skomplikowane nie jest nawet przy dzisiejszym stanie rozwoju techniki i technologii, to najpierw należałoby wykombinować jak by tu osiągnąć prędkość światła, a nawet lepiej, jak osiągnąć jeszcze większą, o ile w ogóle taka jest możliwa, bo dzisiaj wiemy, że NIE!

Dlaczego? Ano dlatego, że nawet podróżując z prędkością światła do planety wspomnianej w cytowanym wyżej materiale, trzeba by co najmniej trzech zastępujących się po kolei podczas lotu pokoleń. A ponieważ dzisiaj możemy się poruszać w przestrzeni kosmicznej z prędkościami, których z wyżej wspomnianymi nie ma sensu porównywać, nawet ze stosunkiem prędkości ślimaka do najszybszego modelu Ferrari, to jakiekolwiek opowieści o możliwości zasiedlenia którejkolwiek, choćby i „czekającej” na nas planety jest co najmniej bajaniem o szklanym parowozie.

&

I tak powróciliśmy na Ziemię, matkę naszą, która powoli traci do nas, czyli tzw. ludzkości, cierpliwość, o czym przekonuje wiele zjawisk o niespotykanej dotąd intensywności i sile. A to susze, a to powodzie, a to huragany, to znów sztormy, trzęsienia ziemi, gradobicia, ulewy, pożary itd., itp…. Słowem – natura nas nie tylko nie rozpieszcza, ale wręcz boleśnie doświadcza. Od kilku dziesięcioleci rośnie przekonanie, że niemal wszystko zawdzięczamy sobie sami, bo swoimi nieprzemyślanymi działaniami doprowadziliśmy do zachwiania równowagi w przyrodzie. A to za sprawą w zasadzie niekontrolowanego rozwoju przemysłu i rolnictwa.

Nie ma się co dziwić, skoro dzisiaj Ziemię zamieszkuje już ponad 8000000000 (osiem miliardów) ludzi, podczas gdy pół wieku temu było nas ponad połowę mniej, bo niespełna 3700000000! A każdy musi coś jeść (choć nie każdy, z takich czy innych powodów, może), każdy chce się w coś przyodziać. Pół wieku temu zapotrzebowanie np. na mleko i zwykły T-shirt musiało być zatem dużo mniejsze, niż jest dzisiaj. A co to znaczy dla Ziemi i jej mieszkańców? 

Zilustruję to tylko dwoma przykładami, a wnioski pozostawię Państwu… Przykład pierwszy: aby wyprodukować JEDEN T-shirt, trzeba zużyć 2700 litrów wody! (Wbrew pozorom, najmniej wody, bo tylko nieco ponad 200 litrów, pochłania wyprodukowanie JEDNEGO kg… pomidorów). Przykład drugi: aby wyprodukować JEDEN litr mleka, trzeba jej zużyć 1000 litrów! (I to jest nic w porównaniu z JEDNĄ parą dżinsów, które wymagają aż 14000 litrów wody).

Gdyby wziąć pod uwagę zalecenia ekspertów, którzy twierdzą, że człowiek powinien wypić dziennie 2 litry wody, to woda zużyta do produkcji koszulki i litra mleka zaspokoiłaby jego zalecane spożycie w ciągu ponad 5 lat. Ale choćby na szklankę wody pitnej dziennie nie może sobie pozwolić ponad 2 miliardy ludzi. Wcale nie z powodu kosztów z tym związanych, tylko dlatego, że tam, gdzie mieszkają, jej po prostu nie ma. A będzie jej brakowało coraz bardziej i dla coraz większej liczby ludzi, choć woda to aż 70% powierzchni Ziemi. Ale co z tego, skoro zasoby wody pitnej są szacowane na ledwie 3% całej wody na kuli ziemskiej.

Nie ulega wątpliwości, że kłopot jest. Zresztą tych nie brakuje ludzkości. Najważniejszym, który spędza coraz intensywniej sen z powiek jest ocieplający się klimat. Najtęższe umysły kombinują od lat jak temu zaradzić, ale na razie poza deklaracjami i kilkoma podpisanymi dokumentami, nie licząc mnóstwa konferencji, narad i różnego rodzaju spotkań „na szczycie” niewiele, albo zgoła nic nie udało się zrobić. No, może poza postawieniem na tzw. elektromobilność, czyli odchodzenie w produkcji samochodów od silników spalinowych i zastępowanie ich silnikami elektrycznymi.

Może tzw. elektryki w okresie eksploatacji nie zatruwają spalinami powietrza, ale… Ale np. wyprodukowanie jednego auta marki Tesla to 17,5 tony CO2, podczas gdy produkcja podobnego auta z silnikiem spalinowym to tylko ok. 6 ton CO2. Do tego dodajmy 15 ton, które „wyprodukuje” przeciętny samochód przejeżdżając 100 tys. km. A jak to wygląda przy elektryku? To zależy gdzie? W Polsce, gdzie ponad 70% wyprodukowanego prądu pochodzi z elektrowni węglowych, przejechanie tych samych 100 tys. km będzie oznaczało wyemitowanie blisko 15 ton CO2, czyli taką samą ilość, którą wydmucha w powietrze rura wydechowa auta spalinowego, bowiem tyle go powstanie przy wyprodukowaniu prądu, który w tym okresie będzie zasilał baterie tego samochodu. Podkreślmy, że te dane dotyczą Polski, bo np. we Francji, gdzie ok. 60% prądu pochodzi w elektrowni atomowych, ślad węglowy auta elektrycznego będzie kilka razy mniejszy i wyniesie nieco mniej lub nieco więcej niż 5 ton CO2. 

I co z tego wynika? Elektromobilność TAK, bo w miastach będzie na pewno przyjemniej spacerować czy w ogóle mieszkać, gdy spaliny samochodowe przestaną atakować nozdrza. A co z transportem samochodowym, który jest podstawą zaopatrzenia w Europie i w Stanach? W tym wypadku nie wystarczą nawet najlepsze auta ciężarowe (a takie już pokazał i Mercedes, i Scania) z najbardziej nawet wydajnymi silnikami. Tu trzeba tysięcy stacji szybkiego ładowania, aby np. kolos zwany w USA osiemnastokołowcem nie musiał być podpięty do ładowarki kilku godzin. A na TO potrzebny jest… CZAS.

&

CZAS… I tak oto zatoczyliśmy (ja pisząc, a Państwo czytając) tematyczne koło. Faktem jednak jest, że nie rozstrzygnęliśmy jednoznacznie czy CZAS istnieje tylko jako pojęcie, czy też coś, co doświadczamy? A może to, co doświadczamy, to przemieszczanie się w jakimś wymiarze tzw. czasoprzestrzeni? A może, niczym Lemowski pilot Pirx, tkwimy w pętli…CZASU?

 

MAREK J. ZALEWSKI

Dziennikarz, publicysta, przedsiębiorca, członek Konwentu BCC.

 

Like this article?

Share
Share

Leave a comment